Modest Mouse – The Moon and Antarctica

|January 4, 2009|płyty|0

moon-and-antarctica

To trzecie pełnoprawne dziecko tria ze stanu Waszyngton, wydane oficjalnie w 2000. Wielu obecnych fanów Modest Mouse poznało je jednak znacznie później, w czasach opanowanych przez muzykę określaną jako discopunk czy pokrewne. Twórcy tego wspaniałego albumu od samego początku szli swoją własną muzyczną drogą, co umożliwiło im osiągnięcie stylu brzmiącego wyjątkowo na tle setek zespołów promowanych uparcie przez media na zasadzie reakcji łańcuchowej – jeśli dobrze sprzeda się jakiś album, szuka się „podobnych” i jak najszybciej wysyła na półki sklepowe i do stacji muzycznych.


„Moon and Antarctica” to dzieło muzyków, którzy doskonale wiedzą czego chcą, owoc setek godzin prób i koncertów. Jednocześnie jest odbiciem osobowości członków zespołu, przede wszystkim Isaaca Brocka. Cokolwiek nie powiedzieć na temat gry na basie czy organach (?) oraz śpiewu Erica Judy’ego czy perkusji …, wokalista za pomocą swojej gitary, krzyku i tekstów w największym stopniu kreuje klimat tej płyty i jest „twarzą” Modest Mouse.

Trudno wybrać najlepszą kompozycję. Mi na początku wpadł w ucho utwór „Tiny Cities Made of Ashes”, potem „Paper Thin Walls” i „Wild Pack of Family Dogs” a następnie właściwie wszystkie pozostałe uznałem za świetnie napisane i wykonane piosenki, szczególnie po tym, jak zastanowiłem się nad tekstami – które w przypadku tego zespołu nie są dopełnieniem muzyki. Często wręcz wychodzą na pierwszy plan. Pod tym względem najpełniejszą kompozycją na płycie jest chyba „Dark Center of Universe” – dla wielu sztandarowy kawałek z „Moon and Antarctica”.

Na tej płycie chyba każdy może znaleźć coś dla siebie. W nastroju jest może trochę melancholii, ale przeważa spokój i nawet trochę ironii. Prawdy o człowieku Brock serwuje na zimno – choć muzyka jest często żywiołowa (jak wspaniałe gitarowe solo w „A Different City”). Często są smutne, ale autor tekstów przedstawia je z pozycji pogodzonego z losem stoika. Za jego motto można by uznać słowa „If you could be anything you want I bet you’d be disappointed” z “Lives”. Jeśli wsłuchać się w słowa, to właśnie tego typu przemyślenia złożone w wiersze są największym – oczywiście poza spokojną, ale jednak pełną emocji muzyką – atutem Modest Mouse.

Słowa „Moon and Antarctica” bardzo dobrze opisują klimat tej płyty. Żeby go w pełni poczuć, nie wystarczy przesłuchać raz, trzy, czy dziesięć razy. Mi każde kolejne wsłuchanie się w chyba najlepsze dzieło tego zepołu przynosi coś nowego. Nie dziwę się też, kiedy ktoś stawia Modest Mouse w opozycji do dziesiątek zespołów, które szumnie pojawiają się w radio i telewizji, by po kilku tygodniach zniknąć. Ich nazw za kilka lat nikt nie będzie pamiętał. Tymczasem ten album i jego twórcy pozostaną synonimem dobrej strony słowa „indie” – konsekwentnego dążenia własną drogą.

Komentarze do tego wpisu są wyłączone.