Off Club 2008, Klub Hipnoza, Katowice

|January 9, 2009|koncerty|1

Off Club

Po doskonałej trzeciej edycji Off Festiwalu było niemal pewne, że palmę pierwszeństwa, w dziedzinie promocji ambitnej muzyki niezależnej dzierży Artur Rojek. Grudniowa edycja Off Club w katowickiej Hipnozie to najlepsze tej tezy potwierdzenie.

Czterech wykonawców z nieco różnych bajek, jedna scena, kameralne warunki klubu Hipnoza. Tak zainaugurowany został cykl imprez pod szyldem OFF CLUB, mający wypełnić lukę czasową pomiędzy letnimi odsłonami wspomnianego wyżej mysłowickiego Off Festiwalu. Kolejne genialne posunięcie inicjatora idei – Artura Rojka, który urasta do miana mecenasa numer jeden, jeśli chodzi o promocję ambitnych, niezależnych brzmień w naszym kraju. Koncert fantastycznie zorganizowany – od nagłośnienia, przez line-up, po ceny biletów. Jeśli to ma tak dalej wyglądać, to ja kupuję karnet dożywotni.

Jedynym mankamentem okazały się ramy czasowe koncertu – wczesna pora rozpoczęcia (i to w czwartek) uniemożliwiła wielu osobom, w tym ekipie tapczan.info, dotarcie na koncert grającego na początku Emitera.

Wieczór zaczął się dla nas zatem występem Kristen. O statusie ważności ‘Krysi’ dla tapczanowej redakcji nie muszę chyba wspominać. Ponieważ wszyscy mamy do tej muzyki dużą słabość, ciężko mi się do czegokolwiek przyczepić. A jednak! Mimo iż koncert był niemal perfekcyjny, muzycy sprawiali jednak wrażenie lekko nieobecnych.. Piszę to oczywiście w kontekście innych koncertów Kristen, jakie miałem okazję w tym roku wysłuchać. Może to kwestia zmęczenia aktywnym sezonem? Może ‘stres’ związany z występem przed Deerhoof, jakże hołubionym przez ekipę ze Szczecina. Jeśli chodzi o samą muzykę – grupa zabrzmiała świetnie. Materiał, w sporej części składający się z nowych kompozycji, wykonali dynamicznie, z jakże charakterystyczną dla nich zmianą nastrojów. Kompozycje popłynęły zgrabnym ‘ciurkiem’ (jak to ujął lider, Michał Biela) Szkoda tylko, że ZNOWU przypadkowa część publiczności (sort lanserski) nie pozwoliła zainteresowanej części publiczności należycie się nad dźwiękami Kristen skoncentrować. Rozmowy, chichot i wrzaski zostawcie sobie dzieci na afterek, lub skorzystajcie z przedsionka klubu, tudzież najbliższego pubu…

Po krótkiej przerwie scenę zajął Contemporary Noise Sextet. To unikalne jak na naszą scenę połączenie wirtuozerii jazzowej z noise’wym brudem wydaje się być zadaniem wielce karkołomnym. Tak spory band, stawiający sobie na celu zrobienie niezłej ściany dźwięku, ale przy zachowaniu melodyki rodem z twórczości Krzysztofa Komedy, nie zawsze sprawdza się w warunkach koncertowych. Widziałem już kilka koncertów CNS (czy też do niedawna CNQ) i ten muszę uznać za najlepszy. Grupa promująca swoje drugie wydawnictwo, sprawnie przygotowała set koncertowy, sięgając po najlepiej wypadające na żywo kompozycje z obu płyt. Warunki akustyczne sali w pełni pozwoliły docenić wirtuozerię sekstetu grającego wyjątkowo głośno, dynamicznie, acz selektywnie. Urzekającym widokiem jest dla mnie zawsze szczera radość na twarzach muzyków, których zagranie – dajmy na to setnego koncertu, cieszy nie mniej niż debiut w małym klubiku.

I nadszedł czas na gwiazdę wieczoru. Deerhoof. Zespół otoczony niemal kultem przez fanów alternatywnej odmiany sztuki zwanej muzyką. Pierwsza liga światowa. Ba! Liga mistrzów! Pierwsza sekunda występu i pierwsza myśl – tak brzmiących gitar nie słyszałem nigdy. Kolejne kilka sekund – tak grającego bębniarza wcześniej nie widziałem (poza YouTube’m). Po chwili zaczyna śpiewać Satomi.i ‘Milk Man’ płynie z całą swoją mocą. Odlot. Uwierzcie mi, że z taką precyzją wykonania, perfekcją w każdym calu i zaangażowaniem nie obcuje się na co dzień. Zagmatwane struktury kompozycji sąsiadujące z chwytliwymi melodiami. Paranoiczna gra na bębnach Grega Sauniera w opozycji do delikatnego wokalu Satomi Matsuzaki. Umiejętne wykorzystanie ciszy, szatkowanej hałasem przez czwórkę muzycznych indywidualności. Dodajmy do tego swobodę na scenie z biegami i skokami w wykonaniu uroczej basistki, oraz sporadyczne przemówienia perkusisty i show nabiera pełni. Zespół zdecydował się na zagranie raczej nowych rzeczy (tj. głównie z ostatnich trzech płyt), sporadycznie sięgając po szlagiery – choćby z mojego faworyta – ‘Apple O’. Ale co tam, grupa przecież promuje nowy krążek “Offend Maggie”, i za zadanie postawiła sobie oswojenie publiki z najnowszym materiałem. Zgrabnym, energetycznym, można by powiedzieć: pure-deerhoofowym. Ponad godzinny występ poszerzony o bisy upłynął niespostrzeżenie. To jeden z tych występów, który zapamiętuje się na lata. To święto muzyki.

1 Comment do tego wpisu:

  1. Deerhoof w Powiększeniu i RE | tapczan.info pisze:

    […] szansę zobaczyć na scenie Satomi Matsuzaki, Grega Sauniera, Johna Dietricha i Eda Rodrigueza w grudniu 2008 w katowickim klubie Hipnoza. Zagrali tam wtedy z Emiterem, Kristen i Contemporary Noise Quintet i powiedli publiczność w tan […]