(Don’t) kill that noise

|February 21, 2009|koncerty|3

fot. Ela Polkowska
Mimo, że najlepsze albumy nagrali ponad dekadę temu, a od ostatniej wydanej płyty dzieli nas już lat siedem, parafrazując reklamowy klasyk: oferta Girls Against Boys zawsze na czasie!


15 luty. Galeria Sztuki Japońskiej “Manggha”. Pora późna i mroźna. TVP prawdopodobnie w tym czasie emituje pogodę i zapowada kolejne opady śniegu. Weekend już powoli odchodzi do lamusa. Tu jednak nikt o tym nie myśli. Dziś liczy się tylko Girls Against Boys, którzy grają trzeci z czterech polskich koncertów. Niedobrze na tym wychodzi otwierające niedzielny show Small Things. Pomimo, iż dają świetny, półgodzinny koncert, zostaje on niestety zupełnie niezrozumiany. Pierwsza myśl jaka mi się nasuwa, to jednak niefortunne zestawienie. Small Things to jazzowa, rozimprowizowana perspektywa tworzenia “piosenek”. W konfrontacji z motorycznym zacięciem GvsB rysuje się spory dysonans, który nie został należycie odczytany przez publikę. Podobno to wina publiczności, która nie przyzwyczaiła się jeszcze do faktu, że można grać bez rytmu… Wiem jedno: Small Things zasłużyli na wieksze owacje niż te które otrzymali.

Miedzy koncertami Small Things a Girls Against Boys następuje spora czasowa dziura. Dopiero w okolicach 21:30 na scenie goszczą nowojorczycy. Ludzi całkiem sporo, ale sala jednak nie wypełniona po brzegi. Na wstępie, bez zbędnej kurtuazji ładują w publiczność odłamkowym. Dokładniej “Tucked-in” i “Cruise Yourself new baby fly self” czyli po pierwsze i po drugie z płyty “Cruise Yourself” z 1994 roku. Brzmienie cymes, aczkolwiek bas Eli’ego Janney momentami był mało słyszalny. Zresztą mało kogo to obchodzi. Publika szybko wpada w ekstazę i dość łatwo poddaje się serwowanym asom. Ja też staję się ofiarą strzały kupidyna i ulegam bez oporów dźwiękom generowanym przez nowojorczyków. Jest “Rockets are red” z “Venus luxure no.1 baby”. Pojawia się też silna reprezentacja “House of GvsB” z rewelacyjnie brzmiącym “Disco six six six” i “Life in pink”.

fot. Ela PolkowskaW międzyczasie Scott McCloud, lider kwartetu zauważa, że to chyba pierwszy raz kiedy grają w Galerii Sztuki. Chwilę później dodaje jednak znamienne: “It’s loudly, it’s noisy, but it’s art!” Nastepnie sunie kolejna kolumna potężnie brzmiących rarytasów w rodzaju “Superfire”, “Cash machine” czy “Bullet proof cupid”. Nie zabrakło też chyba najbardziej charakterystycznego utworu w dziejach kwartetu – “Kill the sexplayer”. Wszystko brzmi tak, jak przyzwyczaili na płytach: chropowaty jak papier ścierny bas, drugi dudniący bas dający po niskich częstotliwościach tak, że czuć to doskonale w klatce piersiowej i gitara McCloud’a w wersji jak zwykle czyli raczej na ostro.  Perusista bez fajerwerków, ale akurat od niego oczekuje równych uderzeń i tak też Fleising zapodaje.  Parafrazując inną słynną reklamę: zawsze równo, zawsze mocno, zawsze pewnie. Reakcja publiczności jest, powiedziałbym bardziej niż entuzjastyczna. Krótka przerwa i bisy o które nie trzeba długo prosić. Koncert kończy “Kitty-yo” z debiutanckiego “Eighties vs Nineties”. Jest lekkie poczucie niedosytu, bo dzień wcześniej, we wrocławskim “Firleju” skończyli coverem Joy Division który, nomen omen znajdował się też na końcu setlisty krakowskiego odcinka trasy Girls Against Boys. To jednak niewinny szczegół, bo kwartet na żywo robi wrażenie piorunujące. Nie ma cienia wrażenia odgrzewania kotletów.  Zestaw kawałków to głównie okres, kiedy związani byli z chicagowską “Touch & Go” wydając tam płyty, które brzmieniowo i kompozycyjnie stanowią wizytówkę grupy.

Brzmią na tyle świeżo, że nie sposób poczuć, iż większość kawałków powstała w połowie ubiegłej dekady. Tą muzykę niezwykle trafnie charakteryzuje tytuł jednego z utworów: “Disco 666”. Mimo, że o jakimkolwiek satanistycznym przesłaniu naturalnie nie ma mowy, to jednak mało prawdopodobne aby brzmienie zostało zaakceptowane przez uczestników szkółki niedzielnej.  Poza tym gołym okiem widać, że granie pod szyldem Girls Against Boys wciąż ich bawi, jak mnie pierwszy resorak w smarkatych czasach. Eli Janney wciąż ma problemy z ustaniem w jednym miejscu podczas wykonywania kawałków, Temple i Fleisig dalej działają precyzyjnie jak maszynka. Wreszcie McCloud po którym widać, ze rock’n’rolla wciąż mu mało.

Reasumując krótko, acz treściwie: bilet – 50 złotych, “puszkacz” w przerwie – 3 złote, zobaczyć i usłyszeć Girls Against Boys na żywo – bezcenne.

(fot. Ela Polkowska)

3 Comments do tego wpisu:

  1. noi pisze:

    Byłam na ich poznańskim koncercie… Połączenie skrupulatności dźwieków z finezją energii, jaką GvsB serwują jest chyba kluczem do ciągłej nośności, jak wspominasz, “świeżości” ich muzyki. No i żelazny, metaliczny głos McClouda, paradoksalnie (programowo) spokojny, “sztywny”… niesamowite wrażenie.

    Aa, Small Things. U nas też spotkali się z obojętnością raczej, żeby nie powiedzieć nieprzychylnością… Masz racje, to inny target, jako suport zupełnie nietrafieni. Chociaż to dla mnie trochę niezrozumiałe, niepojęte, że fani muzyki z kręgów alternatywnych cechują się tak małą otwartością, by nie docenić innych, dobrych dźwięków…

    Pozdrawiam! 😉

  2. suma pisze:

    Jeśli chodzi o Small Things to myślę, że rzeczywiście zestawienie ich z Girls Against Boys było nietrafione (jak słusznie zauważa autor), wszak panowie z USA grają przede wszystkim motoryczne i dynamiczne kawałki, w których rytm biegnący do przodu odgrywa bardzo dużą rolę. Small Things grają zupełnie co innego, coś co może sprawdziłoby się w małym klubie. Ja byłem w Krakowie i muszę przyznać, że Small Things nie przekonali mnie przez te 30 minut. Samo eksperymentowanie dla mnie już nie wystarcza. I kwestia otwartości na inne dźwięki nie ma tutaj wiele do znaczenia w moim przypadku. Widziałem wiele kiepskich koncertów ukrytych za samą eksperymentatorską formą. Nie mówię, że tak jest w przypadku Small Things, ale jestem już wyczulony na to jak ktoś gra ‘muzykę eksperymentalną’. Nie wszystko co eksperymentalne jest z miejsca świetne i odwrotnie. Chętnie zobaczę Small Things w innych, korzystniejszych dla nich warunkach.

  3. Koncertowe podsumowanie roku 2009 | tapczan.info pisze:

    […] Against Boys  (14.02.2009 – Firlej, Wrocław oraz 15.02 .2009 Mangha, Kraków) Pierwsze mocne uderzenie w roku 2009 będące zarazem spełnieniem odwiecznych marzeń […]