Pivot – O soundtrack my heart

|April 27, 2009|płyty|2

Po debiutanckiej płycie ‘Make me love you‘ z 2005 roku, zespół braci Pike i Dave’a Millera wszedł w związek z wytwórnią Warp records. Z tego związku urodziła się płyta, która przyniosła zespołowi większy rozgłos w przestrzeni muzyki elektro-post-rockowej oraz możliwość pokazania się szerszej publiczności na globie naszym ziemskim. Płyta ‘O soundtrack my heart’ o której mowa, została wydana w sierpniu zesżłego roku i bardzo szybko jej treść przykuła uwagę uważnych słuchaczy. Muzyka zespołu należy do gatunku ‘niepoddających się definicji’.

Album zaczyna się niepokojącym ‘October’ . Drugi, ‘In the Blood’, chyba najbardziej rozpoznawalny kawałek zespołu, wprowadza dynamiczną atmosferę, rozkręcając płytę. Uderza w nim ‘mocno bita’ perkusja i rysujący bas rodem z Jacksona. Pachnie latami osiemdziesiątymi, przyprawionymi symfonicznym motywem I noisowymi przeszkadzajkami. Pojawiają się sample przynoszące na myśl ‘niedrogich’ mc’s z rozwiązanymi sznurówkami.

Zresztą, cała płyta ma nietuzinkowy charakter łączący patos kuchni Morricone z eksperymentem spod znaku Battles, czy Black Dice. Trzeci utwór, tzw. ‘tytułówka’ przywołuje mistrza P.Glassa i jego elektrosymfoniczne spektakle. Podobnie ‘Fool in rain’. Sympatyczna elektronika. Następny w kolejce ‘Sing, you sinners‘, znawcy Battles nazwą delikatnie mówiąc ‘prostolinijnym nawiązaniem’ do własnie tego bandu. Szarpana gitara i zawodzące wokale, zdecydowanie wywołują żywego ducha wojowników z Battles. ‘Sweet memory‘, kolejny utwór na płycie jest jednym z mocniejszych punktów na płycie. Fenomenalne rozumienie się i ustępowanie sobie miejsca, jeśli idzie o przestrzeń wypowiedzi dla poszczególnych instrumentów. Interesujące zabiegi zawieszania rytmu i przepiękny motyw przewodni. Cóż więcej można chcieć. ‘Love like I‘ to bardziej swobodny pod względem aranżacyjnym pasaż. Prowadzący rytm i ambientowe klimaty, łagodzą atmosferę. Burzy ją ‘Did not I furious‘. Twardy orzech do zgryzienia dla oczekujących kontynuacji poprzedniego kawałka. Niegrzecznie się robi…. ‘Epsilon‘ daje do zrozumienia, że panowie tendencyjnie fundują nam huśtawkę emocji. ‘Nothing hurts machine‘ to znów matematyczny rytm a’la Battles I budowanie przestrzennej gry pomiędzy gitarą a schizofrenicznymi samplami. ‘My heart like marching‘ kończy naszą podróż. Wycisza i jakby prowokuje słuchacza do zamknięcia pętli przez powrót do pierwszego numeru.

Płyta pełna i intrygująca. Jedyne zastrzeżenie, jakie mam to czasem nadprogramowe wykorzystanie sampli, szczególnie tych symfonicznych. Jednak, mając okazję usyłszeć zespół na żywo przed dogłębnym poznaniem materiału, przyznam, że muzyka odciska większe piętno, niźli ta słuchana z krążka. Ale cóż, taki urok dźwięku. Chyba nie tylko tego przekazywanego przez ‘Pivotów’.

2 Comments do tego wpisu:

  1. elit39 pisze:

    Świtna płyta o której pewnie bym nie wiedzial gdyby nie moj kumpel . Muzyka wypełniona tak jak piszesz dramatyzmem i niepewnościa . Jeden z nielicznych albumów który wywarł na mnie jako całośc ogromnie wrazenia polecam i pytam sie o najbliższe koncert zespołu.

  2. ... pisze:

    Kiedy słuchałam tej płyty przed koncertem wiedziałam, że zapowiada się granie z gatunku zobaczyć dźwięk, usłyszeć kształt… wtedy wydawała mi się rewelacyjna… Niestety po występie Pivotów pozostał jedynie popiół, a płyta, bądź co bądź świetna, nie wznieca już takiego emocjonalnego pożaru, jaki zafundował mi zespół podczas występu na żywo… Niemniej jednak od czasu do czasu karmię się hostiami pivotowych dźwięków, cóż tylko tyle pozostaje… a za zapoznanie mnie z Pivotem wielkie dzięki dla Autorów 🙂